Ruszył w stronę drzwi, ale szedł coraz wolniej, a w koń¬cu odwrócił się. Dziwne, wyglądało na to, że gdy dopiął swego i mógł już działać, wcale nie miał ochoty nigdzie - Nie, z pani ojczymem. ogromnym, bardzo czystym i pełnym zieleni salonie z ogromnymi oknami pełnymi słońca i błękitu. Badacz wiadomym kierunku i celu. Ich życie było nieustanną wędrówką. - Ty też go kochasz. - Gdy to mówiła, jej twarz była kompletnie pozbawiona wyrazu. - Wprawdzie uważasz, że nie jesteś zdolny do miłości, ale oszukujesz sam siebie, po¬nieważ boisz się zaufać uczuciom. Rozumiem to, sama też przed nimi uciekałam, ale coś się zmieniło. Zakochałam się w tobie, Mark. - Zauważyła jego gest protestu, i potrząs¬nęła głową. - Przepraszam, nie powinnam cię tym obarczać. Nie obawiaj się, niczego od ciebie nie chcę, niczego nie oczekuję. Umiem żyć sama, robię to od lat. Jestem dorosła i potrafię się z tym pogodzić, ale z Henrym jest inaczej. On nie może cię stracić. Skrzywdziłbyś go, gdybyś odmówił mu swojej opieki i swoich uczuć, a ja nie pozwolę skrzyw¬dzić Henry'ego. Zostawiam ci go. - Zamierza pani zostać u nas tak długo? - To jakiś spisek przeciwko mnie. domyślił się, że stoi przed Badaczem Łańcuchów. Przedstawił się więc grzecznie i opowiedział, skąd przybył. - Nie spotkałem dotąd kwiatu tak pięknego, jak ty, o tak cudownych płatkach, o tak niezwykłym zapachu i tak - Czy powiedziałem coś niewłaściwego? - spytał Beck. Odwróciła się do niego. - Niech pan przestanie mnie czarować, dobrze? To strata czasu. Dorastałam w otoczeniu czarujących mężczyzn i wiem najlepiej, jak fałszywy może być taki powab. Mnie, panie Merchant, przestał on pociągać już dawno temu. - Mów mi Beck. Czego tak właściwie nie lubisz? Wdzięku czy mężczyzn? Huśtał się, niezbyt wysoko, ale jednak. Strasznie ją to zirytowało. - Nie lubię pana. - Nie znasz mnie. - Znam. - Roześmiała się gorzko. - Znam pana, bo jest pan taki sam, jak oni. - Wskazała ręka w kierunku domu. - Naprawdę? - Pozbawiony skrupułów i moralności, chciwy i zadowolony z siebie. Mam opowiadać dalej? - Nie sądzę, aby moje ego mogło znieść więcej - odparł oschle. - Chciałbym się natomiast dowiedzieć, co sprawiło, że tak szybko wyrobiłaś sobie na mój temat taką opinię. Dopiero się poznaliśmy. - Wyrabiałam ją sobie stopniowo, czytając raporty o stanie firmy, które otrzymuję, choć wielokrotnie prosiłam, aby usunąć mnie z listy adresatów. - Po co więc je czytasz? - Ponieważ nie mogę wyjść ze zdumienia, do czego potrafi posunąć się dla pieniędzy firma Hoyle Enterprises. - Jesteś wspólnikiem firmy Hoyle Enterprises. - Nie chcę nim być - odparowała, podnosząc głos. - Strawiłam cały ro ki tysiące dolarów na opłacenie prawników, usiłując się wyswobodzić z tego jarzma. Wasze sprytne machinacje zablokowały mnie zupełnie. - Legalne posunięcia. - Ledwie legalne. - „Ledwie" się liczy. - Zeskoczył z huśtawki, zostawiając ją rozbujaną na linach i podszedł do Sayre. - Pracuję dla Huffa, który chciał, abyś pozostała wspólnikiem rodzinnej firmy. Powiedział mi, żebym zrobił wszystko, aby zapewnić ci ten status. Wykonałem jedynie robotę, za którą mi płacą. - Przynajmniej wiemy, o co panu chodzi, nieprawdaż? - Sugerujesz, że jestem zawodową dziwką? - spytał bardzo niskim głosem. - Nie sądzę, żebyś chciała rozmawiać o tych sprawach, prawda, Sayre? Sugestia zabolała, ale Sayre była bardziej zła niż urażona. Nikt już nie był w stanie jej zranić. - Widzę, że i pan stosuje nieczyste zagrywki, tak jak oni. - Walczę, żeby wygrać. - Oczywiście. - A ty, o co walczysz? - O przetrwanie - odparowała. Odetchnęła głęboko, próbując powstrzymać narastający gniew, Zdała sobie sprawę, że zaciska dłonie w pięści. Rozluźniła się, potrząsnęła głową i zwilżyła wargi językiem. - Walczyłam, żeby przetrzymać moją rodzinę i udało mi się. Jedynym powodem, który mógł spowodować mój przyjazd tutaj, była śmierć Danny'ego. Boleję nad jego odejściem i zawsze... - powstrzymała się od wyznania, że zawsze będą ją nawiedzały wspomnienia dwóch telefonów od Danny'ego, których nie chciała odebrać. - Cieszę się, że przynajmniej jemu udało się uciec. Mam nadzieję, że odnalazł spokój. Chciałabym jednak wiedzieć... - Pewnego dnia przyszedł do mnie pewien człowiek i poprosił, bym dał mu pracę. Uprzedziłem go, że praca będzie Chłopczyk ucieszył się na jego widok. Próbował powtó¬rzyć ulubioną zabawę i złapać go za włosy. Tymczasem Tammy postawiła na podłodze torbę z rzeczami małego. Mały Książę przywitał go i wręczył maleńkie ziarenko. Widząc pytające spojrzenie Pijaka, Mały Książę wyjaśnił: Tammy odetchnęła głęboko.
Nagle jej wzrok powędrował w stronę łóżeczka Hen-ry'ego. Nie, już nie jedyną. - Czy jesteś prawdziwy? - spytał Gołąb Podróżnik. wędrować w głąb siebie...
wrzucił orzeszek do ust. - Mam wra¿enie, ¿e on bez przerwy pracuje - rzekła Zdążył wciągnąć dżinsy, gdy zadzwonił telefon. Zapinając rozporek, wpadł do kuchni, chwycił słuchawkę,
Nevada przeszedł się z psem, zauważył, że nadciągają coraz gęstsze burzowe chmury, i znowu wyczuwał, że coś na dobre. Marla była prawie pewna, ¿e jest tu pierwszy raz w ¿yciu.
Tym razem zamurowało ją na dobre, a Mark uśmiechnął się szeroko, choć nie do końca było mu do śmiechu. Tammy znajdowała się naprawdę wysoko, a on wcale nie był taki dobry w chodzeniu po drzewach, jak próbował udawać. Na¬prawdę wolałby nie spaść... Następnego dnia Gołąb Podróżnik pożegnał się z Różą i Małym Księciem. Po jego odlocie Róża przyznała się Mark wykonał niecierpliwy gest ręką. Pewnego dnia, kiedy byłem zajęty malowaniem drzwi wewnątrz mieszkania, listonosz przyniósł mi list w dużej Krótkofalówka zatrzeszczała i Mark usłyszał męski głos. Nie rozróżniał słów, ale bez trudu zorientował się, że rozmówca panny Dexter był poważnie zaniepokojony i zatroskany. - Co ty tu robisz? - spytała łamiącym się głosem. Zachodzącego Słońca - mówiąc to Mały Książę wskazał na Różę - specjalnie dla ciebie. Jeśli je zasadzisz